• Kategoria: News
  • Odsłony: 1327

W tej pracy czuję się spełniona

O blaskach i cieniach pracy asystenta osób z niepełnosprawnością, pozytywnym nastawieniu i szukaniu rzeczy wielkich w drobiazgach, którymi możemy się cieszyć, rozmawiamy z Anną Śmich, asystentką osób z niepełnosprawnością.

Od kiedy pracuje pani jako asystentka osoby z niepełnosprawnością?
– W Koszalinie pracuję drugi rok, ale w innych miejscowościach pracowałam dwa lata i mogę przyznać, że mam już pewne doświadczenie. Bardzo lubię tę pracę. Mogę ją wszystkim polecić, bo sama się w niej bardzo odnalazłam. Naprawdę! Wcześniej pracowałam jako fryzjerka, ale w tamtym zawodzie kontakt z ludźmi zaczynał mnie męczyć, nawet drażnić. Odkąd zostałam asystentką osób z niepełnosprawnością, czuję w sobie radość, satysfakcję i energię, mimo że mieszkam w Białogardzie i codziennie dojeżdżam do Koszalina, zwykle przez sześć, a zdarza się, że i siedem dni w tygodniu. Nawet moja rodzina zauważyła pozytywną przemianę, jaka we mnie zaszła odkąd zmieniłam pracę. Inaczej patrzę na życie. Nie tylko dlatego, że mogę komuś pomóc, że jestem potrzebna. Czuję się spełniona. Widzę, że osoby z niepełnosprawnościami potrafią się cieszyć drobnymi rzeczami, na które my, zdrowi, nie zwracamy uwagi. Przejmujemy się często nieistotnymi sprawami, a ci ludzie mają prawdziwe problemy, jednak cieszą się życiem, są pozytywnie nastawieni.

Jak to się stało, że zmieniła pani zawód?
– To wyszło trochę naturalnie. Opiekowałam się swoją babcią, potem także osobami autystycznymi w rodzinie. Zaczęłam też działać jako wolontariuszka w organizacji pomagającej takim osobom. Wtedy dostałam informację, że w moim mieście szukają osoby do pomocy osobom z niepełnosprawnościami i poszłam na szkolenie, aby móc zawodowo się tym zająć. Uczyliśmy się podejścia do osoby z niepełnosprawnościami fizycznymi i psychicznymi. Trzeba wiedzieć, jak z nimi rozmawiać, jak się wobec nich zachować. Najważniejsze jest nasze bezpieczeństwo, dlatego mamy prawo odmówić spotkania z osobą agresywną albo taką, która nie bierze leków i ma nawrót choroby. Jeśli my będziemy czuć się dobrze i bezpiecznie, będziemy wypoczęci, to lepiej zajmiemy się naszym podopiecznym.

Pamięta pani swojego pierwszego podopiecznego?
– Na początku miałam pod opieką osoby autystyczne, przebywające w placówce, gdzie było więcej opiekunów, asystentów, więc nie zajmowałam się nimi sama. Pierwszą indywidualną podopieczną miałam już w Koszalinie. Była to pani Małgorzata, chorująca na SM, czyli stwardnienie rozsiane.
Teraz mam kilka osób z tym schorzeniem. One potrzebują pomocy nie tylko w przemieszczaniu się, bo często mają problemy z zachowaniem równowagi, ale czasem w wypełnieniu dokumentów. Najczęściej pomagałam jej podczas wychodzenia z domu, w dojeździe na rehabilitację. Dla takich osób bardzo ważne jest, aby być jak najbardziej aktywnym, bo są też momenty, że nie są w stanie wyjść z domu z powodu zaostrzenia się objawów choroby.

Jak obecnie wygląda pani praca?
– Obecnie mam pod opieką dziesięć osób. Z niektórymi spotykam się kilka razy w tygodniu, na godzinę, dwie, a z innymi raz w tygodniu, ale na kilka godzin, bo na przykład jedziemy nad morze albo załatwiamy różne sprawy w mieście. Oczywiście, są osoby, które chciałyby mieć takiego asystenta przez cały dzień. Dzienny czas pracy jest różny, bo jednego dnia pracuję osiem godzin, innego - sześć, a są dni, kiedy pracuję dwanaście godzin. Czas wizyty u jednej osoby może się z różnych przyczyn wydłużyć, bo były kolejki w sklepie czy urzędzie, albo skrócić, jeśli na przykład ktoś nie czuje się na siłach, żeby wyjść z domu. Nie da się wszystkiego przewidzieć, dlatego podaję swoim podopiecznym widełki godzinowe, żeby wiedzieli, że mogę się spóźnić.

W jakim wieku są pani podopieczni?
– To przeważnie osoby w wieku 55-80, ale moja najmłodsza podopieczna jest rok młodsza ode mnie.

Osoby z niepełnosprawnościami fizycznymi czasem poruszają się na wózku inwalidzkim. Czy daje pani radę znieść je po schodach, a potem z powrotem ją wnieść?
– Niestety, nie zawsze jest to możliwe, bo odwiedzam te osoby sama, a nie w każdym bloku jest winda. Wtedy po prostu asystuję tej osobie w domu, pomagam w różnych czynnościach albo po prostu rozmawiam czy wspólnie oglądamy film. Wielu z moich podopiecznych to osoby samotne, których rodzina czy znajomi albo nie odwiedzają, albo robią to rzadko.

W czym najczęściej im pani pomaga?
– To jest zwykle wyjście z domu, na spacer, do urzędu, do sklepu, do kościoła. Moją rolą nie jest wyręczanie tych osób, ale ich aktywizowanie. Wiem, że dla takich osób bardzo ważne jest samodzielne zrobienie czegoś, bo jeśli sprawia im to trudność, to się denerwują. Jednak podchodzę indywidualnie do każdej z osób, którym asystuję i jeśli jest konieczność, to pomagam w pielęgnacji czy w higienie.

Zauważa pani większe zapotrzebowanie na takie wsparcie, jakiego pani udziela osobom z niepełnosprawnościami?
– Tak, bo informacje o takim asystencie rozchodzą się pocztą pantoflową. Ludzie mówią jedni drugim: możesz wyjść z domu, załatwić coś, zrobić zakupy. Przy pierwszej edycji programu mało osób o nim słyszało. Obecnie jest ich coraz więcej. Niektóre osoby zwracają się do nas, bo niezręcznie im prosić o pomoc rodzinę czy znajomych. A my, asystenci, jesteśmy specjalnie dla nich. Jest tylu chętnych, że każdy z nas ma pod opieką kilka osób. Niektórzy, którzy mają ich niewiele, pewnie dostaną kolejnych podopiecznych.

Rozmawiała Ewa Marczak

Fot. Magda Pater

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.